Nie ma chyba w ostatnich latach żadnej branży, w której polityczne i gospodarcze cele splatałyby się tak bardzo jak w energetyce. To tu realizuje się w praktyce ideał prywatyzacji przez partię i dla partii. Intencje są jasne. Majątek i siła koncernów państwowych ma budować potęgę PiS. My, klienci, mamy liczyć, że w systemie nakazowo – rozdzielczym, gdzie spółki realizują politykę Nowogrodzkiej, dostaniemy jakąś resztkę z pańskiego stołu np. wakacyjną ulgę na paliwo z Orlenu. Politycy PiS uważają, że mając wpływ na ceny paliwa, gazu i prądu, mogą manipulować Polakami. Drożyzna to wina Putina, ale dobry rząd „zamrozi” ceny i my, wyborcy, niby dzięki PiS, nie zapłacimy dużo więcej.
Ta filozofia rządzenia widoczna jest, jak w soczewce w dwóch ostatnich projektach ustawowych zgłoszonych przez PiS – noweli tzw. „ustawy prądowej” i ustawie o gwarancjach dla projektu Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE).
Pierwsza z tych ustaw przedłużyła do końca roku faktyczne zawieszenie funkcjonowania rynku energii i wprowadziła nowy podatek zwany, jakby inaczej, składką solidarnościową. Tę „składkę” zapłaci JSW, ale nie Orlen, co jest o tyle dziwne, że KE upoważniając rządy unijne do jej wprowadzenia wskazała, że głównie powinny ją zapłacić spółki paliwowe i energetyczne. Taka mała wisienka dla Orlenu za włączanie się do kampanii wyborczej?
Obywatelom obiecano, że nie tylko „zamrożone” ceny energii nie wzrosną, ale, na dodatek każda rodzina dostanie już nie 2 MWh „taniego prądu”, ale całe 3. To dobrze, gospodarstwa domowe trzeba chronić, ale składając ten projekt rząd jednak nie zająknął się, że firmy energetyczne dostaną, z naszych kieszeni, różnicę pomiędzy „zamrożoną” ceną, a taryfą Prezesa URE. A że URE taryfę zatwierdzało pod koniec ubiegłego roku, kiedy ceny energii były w Europie trzy razy wyższe, a gazu siedem razy, ta „dobroczynność” koncernów jest dla nich znakomitym biznesem. Biznesem do którego dokładamy z naszych podatków.
Ale skoro pisowski biznes się kręci to trzeba go rozwijać i tutaj pojawia się Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego. Jeśli w jednej nazwie jest już i „bezpieczeństwo” i „narodowy”, to wiadomo, że chodzi o niezły przekręt. Jak gruby widać z drugiego pomysłu ustawowego czyli ustawy o gwarancjach dla NABE. Nowy twór ma przejąć około 10 mld długów dotychczasowych „czempionów” i wszystkie ich elektrownie węglowe. Już brzmi dobrze? To dopiero początek. Aby ten epokowy pomysł się udał państwo da NABE gwarancje w wysokości 70 mld (tak, nie pomyłka) złotych. PiS świadomie naruszając zasady pomocy publicznej proponuje nam powołanie podmiotu, który niemalże zmonopolizuje wytwarzanie energii i na lata skaże nas na płacenie cen wynikających z węglowego skansenu. Według ostrożnych szacunków Instrat tylko w najbliższych latach NABE poniesie 30 mld złotych strat… Dotychczasowi czempioni pozbywszy się węglowych aktywów mają zastąpić prywatnych inwestorów na rynku odnawialnych źródeł energii. Nagle pewnie okaże się, że nowe instalacje OZE da się przyłączać (w 2022 90% wniosków o przyłączenie OZE spotykało się z odmową). Tyle, że zanim „czempioni” nauczą się OZE polski przemysł, pozbawiony czystej energii (kontynuacja blokady dla wiatraków i nowe przeszkody dla fotowoltaiki) najzwyczajniej się wykrwawi. Już teraz ceny energii na rynku spot są u nas o 40-50 % wyższe niż we Francji czy w Niemczech.
Alternatywa dla takiej wizji energetyki istnieje. Po pierwsze, trzeba uznać, że nie ma alternatywy dla szybkiego rozwoju OZE, a w dłuższym horyzoncie energetyki jądrowej. Gorące lato na południu Europy tylko przyspieszy realizację polityk klimatycznych – więc to niskoemisyjne źródła energii muszą stanowić podstawę systemu. Po drugie, trzeba szybko zbierać niskowiszące owoce. Dla przykładu samochody elektryczne, których tak boi się PiS, to potencjalnie zamiana 50 mld zł importu paliw i ropy na 18 mld wydane w polskich firmach na zieloną energię. Po trzecie, zamiast tworzyć z definicji skazane na klęskę hospicjum energetyki węglowej w postaci NABE można niezbędne aktywa uczynić rezerwą systemową, a resztę poddać weryfikacji konkurencyjnego rynku, gdzie niezależnie spółki sieciowe nie będą faworyzować jednych inwestorów a zwalczać innych tylko w porozumieniu z samorządami budować nasze bezpieczeństwo energetyczne. Na razie jednak trzeba wygrać wybory i postarać się, by odchodząca władza nie zostawiła nam więcej kukułczych jaj.